Wakacje się kończą, za to do zakończenia tych projektów (modne słowo!) jeszcze długa droga. A w robocie są:
Chusta dla mamy. Mam wątpliwości czy ją skończę, jakoś nie polubiłam się ze wzorem, nie jestem też przyzwyczajona do takiej cienkiej nitki i kaleczy mi palce... Ale zobaczymy. Na razie niewyględna bardzo.
I mój numer jeden, sweterek Safire z włóczki kupionej pierwotnie na czapkę dla pewnej Królowej Życia na wygnaniu. Sorry Królowo, widać nie było jej to przeznaczone! Czapka będzie z czego innego.
Należało też przełamać strach do maszyny do szycia, i zakupiona została w sklepie bławatnym poniższa materia:
Poliestrowa podróba tweedu czy coś w ten deseń, bo zanim nauczę się szyć to wolę nie wykosztowywać się na wełny i jedwabie. Będzie sukienka! Już skrojone, czeka na nici (no jak można nie mieć szarych nici w domu???) i na szycie.
A na deser solidny kawał (150x220!) bawełny z szmatexu - na mój gust to zasłonka z Ikei, nawet miałam kiedyś podobną. Za trzy zeta, hihihi! Coś ślicznego z niej powstanie :)
26 września 2012
19 września 2012
Farba farba!
Od dłuższego czasu kusiło mnie farbowanie włóczki, którego cudne przykłady widziałam na blogach - zwłaszcza na http://haft.blox.pl
A że dusza ma rogata, uznałam że warto będzie złamać wszystkie reguły, bo a nuż coś ciekawego z tego wyjdzie. Moja ciekawość kiedyś zaprowadzi mnie do wioski ludożerców, tym razem skończyło się tylko na potwierdzeniu, że czasem warto słuchać bardziej doświadczonych...
Tak więc oto włóczka:
Mieszanka 60% wełny merino i 40% akrylu. I ten nieszczęsny akryl zadecydował o porażce eksperymentu... Ale nie wyprzedzajmy wypadków.
Włóczkę przewinęłam przy zastosowaniu profesjonalnego motowidła firmy Regina: (notka sponsorowana oczywiście!)
Następnie wymoczona w wodzie z mydlinami, i ułożona na folii aluminiowej - co stanowiło kolejne odchylenie, diabli wiedzą jak to z farbami zareagowało, a coś mi się wydaje że konkretnie.
Wymieszałam farbki DO PISANEK (pozdro) z wrzątkiem:
I łyżeczką dziabałam na włóczkę, paskudząc całą kuchnię:
Następnie wpakowałam do garnka do gotowania na parze, i w ten sposób gotowałam przez 15 minut. Wyciągnęłam, wypłukałam w wodzie a następnie w wodzie z octem, pozostawiłam do wyschnięcia i przewinęłam w kłębek.
Powstało coś takiego:
I przyznam szczerze, aparat kłamie. Nie widać brązowawych tonów (trochę lepiej na zdjęciu niżej, ale to wciąż nie to).
Gdyby takie coś wyszło komuś innemu, zyskałoby pewnie jakąś poetycką nazwę, i poszło za ciężką kasę. Ja nazwałabym to "Sobotni Poranek", pod warunkiem, że w piątkowy wieczór piło się piwo, drineczki z blue curacao i sporo zacnej polskiej wódeczki. Wyborowa mieszanka, drodzy czytelnicy - doceńcie starania by nie ożyć słowa "rzygi".
Kolor kolorem, gorzej z tym co stało się z włóczką. W wyglądzie jeszcze jako tako, ale w dotyku gładziutkie i przyjemne merino zmieniło się w szorstki, paskudny akryl najgorszego sortu, nitka jest nierówna, jakby pognieciona, i kompletnie do niczego się nie nadaje. Na próbce chciałam zobaczyć jak wygląda oryginalna włóczka w porównaniu - nie widać, ale uwierzcie, jest różnica.
Cóż, kolejne podejście będzie już z 100% wełną, i z folią spożywczą zamiast aluminiowej. Za to na pewno będzie, bo zabawa przednia - zwłaszcza czyszczenie blatów po niebieskim barwniku :)
A że dusza ma rogata, uznałam że warto będzie złamać wszystkie reguły, bo a nuż coś ciekawego z tego wyjdzie. Moja ciekawość kiedyś zaprowadzi mnie do wioski ludożerców, tym razem skończyło się tylko na potwierdzeniu, że czasem warto słuchać bardziej doświadczonych...
Tak więc oto włóczka:
Mieszanka 60% wełny merino i 40% akrylu. I ten nieszczęsny akryl zadecydował o porażce eksperymentu... Ale nie wyprzedzajmy wypadków.
Włóczkę przewinęłam przy zastosowaniu profesjonalnego motowidła firmy Regina: (notka sponsorowana oczywiście!)
Następnie wymoczona w wodzie z mydlinami, i ułożona na folii aluminiowej - co stanowiło kolejne odchylenie, diabli wiedzą jak to z farbami zareagowało, a coś mi się wydaje że konkretnie.
Wymieszałam farbki DO PISANEK (pozdro) z wrzątkiem:
I łyżeczką dziabałam na włóczkę, paskudząc całą kuchnię:
Następnie wpakowałam do garnka do gotowania na parze, i w ten sposób gotowałam przez 15 minut. Wyciągnęłam, wypłukałam w wodzie a następnie w wodzie z octem, pozostawiłam do wyschnięcia i przewinęłam w kłębek.
Powstało coś takiego:
I przyznam szczerze, aparat kłamie. Nie widać brązowawych tonów (trochę lepiej na zdjęciu niżej, ale to wciąż nie to).
Gdyby takie coś wyszło komuś innemu, zyskałoby pewnie jakąś poetycką nazwę, i poszło za ciężką kasę. Ja nazwałabym to "Sobotni Poranek", pod warunkiem, że w piątkowy wieczór piło się piwo, drineczki z blue curacao i sporo zacnej polskiej wódeczki. Wyborowa mieszanka, drodzy czytelnicy - doceńcie starania by nie ożyć słowa "rzygi".
Kolor kolorem, gorzej z tym co stało się z włóczką. W wyglądzie jeszcze jako tako, ale w dotyku gładziutkie i przyjemne merino zmieniło się w szorstki, paskudny akryl najgorszego sortu, nitka jest nierówna, jakby pognieciona, i kompletnie do niczego się nie nadaje. Na próbce chciałam zobaczyć jak wygląda oryginalna włóczka w porównaniu - nie widać, ale uwierzcie, jest różnica.
Cóż, kolejne podejście będzie już z 100% wełną, i z folią spożywczą zamiast aluminiowej. Za to na pewno będzie, bo zabawa przednia - zwłaszcza czyszczenie blatów po niebieskim barwniku :)
12 września 2012
Listowie
Listowie to śmieszne słowo, i ciężko znaleźć do niego sensowny rym.
Posłowie Borusiewiczowie wymyślają przysłowie w Chrzanowie.
A tu jest Szare Listowie. Będzie na zimę. Nadawałoby się i na jesień, ale czapki to przecież wróg! Chyba, że przy -20 stopniach.
Ostatni post w kwietniu, czas na reaktywacje!
Posłowie Borusiewiczowie wymyślają przysłowie w Chrzanowie.
A tu jest Szare Listowie. Będzie na zimę. Nadawałoby się i na jesień, ale czapki to przecież wróg! Chyba, że przy -20 stopniach.
Wzór to Foliage Hat.
Włóczka Czterdziestka, widac że ze sprutego nieudanego sweterka z poprzedniego postu?
Druty 3,5.
Strasznie mi się podoba :)
Ostatni post w kwietniu, czas na reaktywacje!
18 kwietnia 2012
Robi się, robi!
W ramach nauki preferuję system drutowy - cześć materiału (tytuł, rozdział i tak dalej), rządek na drutach, kolejny tytuł, znowu rządek.
Celtyckie warkocze, jak ich nie uwielbiać?
Jeszcze detal, pochwalę się plisą, dwa razy prułam zanim wreszcie przestała się marszczyć...
Jak na razie mam bardzo dużo chusty a bardzo mało wiedzy w głowie. Jakieś 400 oczek na drutach robi swoje i przerobienie tego cuda trochę trwa :)
Do rzeczy!
Na drutach mam chustę Haruni, nazwałam ją Liquid Gold, sami zresztą zobaczcie:
Uwielbiam ten kolor, miodowo-żółto-pomarańczowo-złoty, będzie poprawiał mi humor w deszczowe dni i będzie pasował do ciemnozielonego płaszcza. W słońcu prezentuje się tak:
Nie muszę dodawać, że to moja pierwsza chusta w życiu? Z pewnością nie ostatnia - zbyt przyjemnie się ją robi, nie mam monotonni, a efekt jest szybko widoczny.
Ale bądźmy realistami - nie da się robić tylko jednego modelu na raz. Moja druga robota jest bardziej wymagająca i nie wiem jak o mnie świadczy - bo czy normalny człowiek biorąc się za pierwszy w życiu sweter kombinował by go sam, bez wzoru, a tylko z bardzo niejasną wizją jak ma wyglądać? Wizja zresztą dość świeża, ba sweter zaczynał jako spódnica, a był przez chwilę nawet kandydatem na komin!
Celtyckie warkocze, jak ich nie uwielbiać?
Jeszcze detal, pochwalę się plisą, dwa razy prułam zanim wreszcie przestała się marszczyć...
I tyle na razie, szukam jeszcze ładnej włóczki i wzoru na mitenki dla przyjaciółki na urodziny. Tylko kiedy ja się będę uczyć?
Subskrybuj:
Posty (Atom)